Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tret między dwa niewielkie płótna i legł na niskiej kanapce, o której nie można było powiedzieć, iż była pokryta skórą, ponieważ rząd drobnych goździków, przytrzymujących niegdyś skórę, cieszył się wolnością, tak samo jak leżąca na wierzchu skóra. Nikita wsuwał pod nią brudne skarpetki, koszule i wogóle brudną bieliznę Posiedziawszy i wyleżawszy się o tyle, o ile można było wyleżeć się na tak wąziutkiej kanapce, Czartkow poprosił o świecę.
— Niema świecy — rzekł Nikita.
— Jakto — niema?
— A przecież i wczoraj jej już nie było — powiedział Nikita.
Malarz przypomniał sobie, iż rzeczywiście i wczoraj już nie było świecy, uspokoił się i zamilkł Dał się rozebrać i włożył tęgo podniszczony szlafrok.
— Aha, jeszcze, był gospodarz — rzekł Nikita.
— A, przychodził po pieniądze? Wiem... — odparł malarz, machnąwszy ręką.
— Ale nie był sam — mówił Nikita.
— A z kim?
— Nie wiem z kim... jakiś tam rewirowy.
— A rewirowy poco?
— Nie wiem poco; mówił, że mieszkanie nie zapłacone.
— No i co z tego będzie?
— Albo ja wiem, co będzie; powiada: „Jeśli nie chce, to niech się wynosi z mieszkania“. Chcieli przyjść jeszcze raz jutro.