Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wicz zakłopotał się zupełnie, nie wiedział co zrobić, co odpowiadać i jak się wykręcić. Od kilku minut zarumieniony zapewniał dość naiwnie, że to płaszcz nie nowy, że to tak, stary płaszcz. Wreszcie pewien urzędnik, jakiś nawet pomocnik szefa kancelarji, widocznie, by okazać, iż wcale nie nadyma się i przestaje z niższymi, rzekł:
— Tak wypada, zamiast Akakija Akakjewicza, ja urządzam wieczorek i zapraszam panów dziś do siebie na herbatę: jakby zbiegiem okoliczności jestem dziś solenizantem.
— Urzędnicy naturalnie, zaraz złożyli życzenia pomocnikowi szefa kancelarji i chętnie przyjęli zaprosiny. Akakij Akakjewicz zaczął wymawiać się, ale zagadano go, że to nie ładnie, poprostu wstyd i hańba i już w żaden sposób nie mógł odmówić. Zresztą później było mu przyjemnie, gdy przypomniał sobie, że będzie miał sposobność przejść się także wieczorem w nowym płaszczu. Cały ten dzień stał się dla Akakija Akakjewicza niby najuroczystszem świętem. Wrócił do domu w szczęsnym nastroju, zrzucił płaszcz i powiesił go troskliwie na ścianie, lubując się jeszcze raz suknem i podszewką a później umyślnie, dla porównania, wydobył swoją poprzednią całkiem rozlazłą kapotę. Spojrzał na nią i roześmiał się: tak wielka była różnica! I długo jeszcze potem przy obiedzie uśmiechał się, gdy tylko przyszedł mu na myśl stan, w jakim znajdowała się kapota. Zjadł obiad radośnie i potem nawet nic nie pisał, żadnych papierów, tylko trochę