Strona:Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładał zwierzętom, aby się go nie obawiały, człek zgodny, kaznodzieja górski, z którego oczu dobroć sama za siebie przemawiała. „Czegóż ty tu szukasz?“ — wołał Zaratustra zdumiony.
„Czego szukam tutaj? odparł: tegoż, czego i ty, który mi spokój oto zakłócasz! szukam szczęścia na ziemi.
Kwoli temu chciałbym się od tych krów niejednego nauczyć. Wiedzże, iż pół dnia przemawiam już do nich, i teraz właśnie miały mnie one pouczyć. I pocóżeś im przeszkodził?
Jeśli nie nawrócimy się i nie staniemy, jak krowy, nie wnijdziemy do królestwa niebieskiego. Winniśmy nauczyć się od nich jednego: mianowicie przeżuwania.
I zaprawdę, gdyby człowiek cały świat posiadł, a przeżuwania się nie nauczył: nacóż zda mu się to wszystko! Utrapienia swego nie pozbędzie się on
— wielkiego utrapienia: a zwie się ono dziś wstrętem. Czyjeż bo serce, usta i oczy nie są dziś pełne wstrętu? I twoje! I twoje także! Lecz spojrzyj, proszę, na te krowy!“ —
Tak oto mówił kaznodzieja górski i teraz dopiero zwrócił spojrzenie na Zaratustrę, — dotychczas spoczywało ono z lubością na krowach: spojrzawszy jednak, zmienił się nagle. „Z kimże to ja mówię? zawołał przerażony i skoczył na równe nogi.
Wszak to człowiek bez wstrętu, to sam Zaratustra, pogromca wielkiego wstrętu. Zaratustry to oko, jego to usta, jego serce.“
Mówiąc to, z załzawionemi oczyma, całował dłonie Zaratustry i zachowywał się, jak ktoś, komu drogocenny dar i klejnot spada niespodzianie z nieba. Krowy zaś przyglądały się temu wszystkiemu i dziwiły się niewymownie.
„Nie mów o mnie, ty dziwny! przypochlebny człecze! rzekł Zaratustra, broniąc się od tych czułości, powiadaj mi przedewszystkiem o sobie! Czy nie jesteś czasami tym dobrowolnym żebrakiem, który wielkie bogactwa porzucił, —
— który powstydził się niegdyś i bogactw swych i boga-