Strona:Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko nad nimi bierze! Niecierpliwe muszą być te wielkie hałaśliwe bębny, głoszące się tylko dziś, lub nigdy!
Ja zaś i dola ma — nie przemawiamy do dziś, nie przemawiamy też i do nigdy: do przemawiań mamy i cierpliwość, i czas, i nadmiar czasu. Gdyż kiedyś nadejść musi i minąć nas nie może.
Cóż to nadejść musi i minąć nie powinno? Nasz wielki hazard: oto nasze wielkie dalekie królestwo człowiecze, królestwo Zaratustry, tysiącletnie — —
Jakże daleka może być ta „dal“? cóż mnie to obchodzi! Krzepko stoję mimo to —, obu nogami stoję mocno na tej podwalinie,
— na wiecznej podwalinie, na twardym pragłazie, na tem najwyższem, najtwardszem pragórzu, do którego wszystkie wichry ciągną, jak do burzowej rubieży, pytając: Gdzie? i Skąd? i Kędy?
Śmiej się tu, śmiej, ma jasna, krzepka złośliwości! Z wysokich gór rzuć swój migotliwy uśmiech szyderstwa! Przynęć mi swem migotaniem najpiękniejsze ryby ludzkie!
Oraz wszystko, co w morzach wszelkich do mnie należy, moje „dla mnie i przeze mnie“ w rzeczach wszelkich — wyłów-że mi to wszystko i dowiedź to ku mnie: na toż czekam wszak najzłośliwszy ze wszystkich rybołowców.
Wdal, wdal wędko moja! W dół, w głąb, nęto szczęścia mego Zroś-że rosą swą nasłodszą serca mego miód! Zarwij, wędko ma, w brzuchy wszystkich czarnych smętków!
Wdal, wdal, oko moje! O, jakoż mnogość mórz wokół mnie, ile świtających przyszłości ludzkich! Zaś nade mną jakaż cisza różana! Jakie bezobłoczne milczenie!