Strona:Nasza szkapa (Konopnicka) 48.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

Nagle, jakby nas dopiero co zobaczył, chwycił Felka za kark i, pchnąwszy go we drzwi, krzyknął:
— A nie pójdziecie wy mi stąd, psie-nogi?...
Dmuchnęliśmy, jak wiatr, ze stajenki i, jak wiatr, do izby wpadli.
W parę pacierz potem wszedł ojciec uspokojony wraz z panem Łukaszem, jako że nie godzi się o bydlę targu przybijać inaczej, tylko w izbie, pod dachem; cygany tylko nie pilnują tego. Zaraz też zaczęli sobie rękę dawać, pan Łukasz przez połę swej dorożkarskiej kapoty, ojciec przez spencer, co mu w strzępach na grzbiecie wisiał.
— Bóg świadkiem — mówił ojciec — żebym obcemu, a jeszcze też Żydowi, za żadne pieniądze kobyły tej nie sprzedał. Tak wiem, przynajmniej w dobre ręce idzie.
— He... He... He!... — śmiał się pan Łukasz — po kumoterstwie! Po kumoterstwie! Krzywdy jej nie zrobię...
— A jakby, nie daj, Boże — tu głową wskazał na matkę, która, jak martwa, z zamkniętemi oczami leżała — no, toć człowiek nie kamień, toć już tak po przyjacielstwie darmo wywiozę...
Nie odrzekł ojciec nic, ani w tę, ani w tę stronę, tylko oczy spuścił, i wąsów szarpnął, a matka obudziła się z jękiem. Może nie spała nawet.
Kiedy pan Łukasz, zgiąwszy się we dwoje,