Strona:Nasza szkapa (Konopnicka) 13.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

bo ojciec koksu przed wieczorem przyniósł, ogień rozpalił i matce herbatę gotował. Usnęliśmy też zaraz. Ale nad ranem zrobiło się nagle bardzo chłodno. Pociągnąłem tedy płaszcz w swoją stronę. Felek zrazu skurczył się przez sen, ale potem i on płaszcz ciągnąć zaczął; a gdym nie puszczał, bo juścić od pieca cieplej jemu, niżeli mnie, było, sam się głębiej pod niego wsunąć usiłował.
Przy tem wsuwaniu się musiał jakoś nacisnąć Piotrusia, bo malec nagle piszczeć zaczął, a potem na dobre się rozbeczał.
Matka stęknęła z cicha raz i drugi.
— Filipie! Filipie! — rzekła słabym głosem — a zajrzyjno do chłopców, bo Piotruś czegoś płacze...
Ale ojciec spał.
— Chłopcy! — odezwała się znowu matka — a czego tam Piotruś płacze?
— To Felek, proszę mamy! — odrzekłem.
— Nieprawda, proszę mamy, to Wicek! — zaprzeczył natychmiast zaspanym głosem.
Matka ciszej jeszcze stęknęła, a gdy nie przestawał płakać, zwlokła się z łóżka, wzięła Piotrusia na ręce i zaniosła go na swoją pościel. Zaraz też nam się placu więcej zrobiło, więc mi Felek dał sójkę[1] w bok, ja mu też, i, odwróciwszy się od siebie, spaliśmy wybornie do samego rana.

W parę dni potem znowu przyszedł »handel«. Nikt go nie wołał, ale przyszedł tak, z grzeczności, jak mówił, dowiedzieć się, czy matka zdrowsza.

  1. Sójka — ptak z rodzaju kruków, tu: uderzenie pięścią.