Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
57

— Benjaminie, czy słyszysz?
— Oh! słucham ciągle siostrzyczko, wszakże to łąki i drzewa tak grają.
— Benjaminie, czy widzisz? spytała znowu i wskazała do góry.
— Oh! patrzę ciągle siostrzyczko, bo to piękniejsze, niż wszystkie Cyprjana obrazki.
— Benjaminie, a czy czujesz co w twojej własnej piersi? i przyłożyła mi rękę do serca.
— Ja czuję, odpowiedziałem po chwili, że tak mi dobrze, jak kiedy Julcia śpiewa, jak kiedy mię mama na kolana weźmie, jak kiedy mię Karolek na swoją Zittę wsadzi — i lepiej jeszcze, bo mi jest tak dobrze, jak wtedy, kiedy nie ze zmartwienia płaczę, i kiedy w radości śmiać się nie mogę, jak kiedy chciałbym was wszystkich jednem objęciem uściskać i wszystkiemu jednym rzutem oka zapanować. A to wszystko razem jest... ja ci nie umiem powiedzieć, czem to jest siostrzyczko.
— A ja ci powiem, Benjaminie — tylko pamiętaj na całe życie swoje — to, co usłyszysz w tej chwili — co widzisz przed sobą, co czujesz w sobie — to wszystko — śpiewne, piękne, jasne, szczęśliwe — to wszystko jest Bóg...
I zachowałem słowa Bronisławy, jako sama kazała, na całe życie moje — i przerzuciłem wiele ksiąg mądrych i niemądrych — kłamstw i prawd nasłuchałem się wiele, namarzyłem więcej jeszcze; lecz w każdej chwili, i po każdem przejściu, wracały mi te w dzieciństwie od siostry usłyszane wyrazy. Na nich rozwinął się ciąg ducha mojego, zaprzeczyłem sobie samemu, nie zaprzeczyłem im. — Byłem zmartwiony a bolejący — lecz choć nie czułem, widziałem przynajmniej zawsze, że wszystko śpiewne, piękne, jasne i szczęśliwe, to Bóg — że mądrość, to Bóg — że szczęście, to Bóg — że miłość, to Bóg..... Cały ów wieczór