Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

182

stawcie go lepiej na tej, którą obrał, przepadłej i odpadłej drodze jego. — Niech się wywiązuje z długów zaciągniętych względem społeczeństwa jedyną, jaką może złożyć nam korzyścią — niechaj grozi i ostrzega straszliwym upadku swego przykładem.
— Nie, nie! z pośpiechem zaprzeczyła Emilja — musi być przecież i dla niego środek jakiś wybawczy — nie godzi się tracić nadziei ocalenia...
— Ach! gdyby ten Benjamin mógł się modlić!... westchnęła Tekla.
Benjamin westchnął także.
— Ach! gdyby ten Benjamin mógł się we mnie pokochać!... dźwięcznym półgłosem szepnęła Augusta.
Benjamin nie wznosząc nawet oczu, równie półgłosem szepnął:
— Fanarjotka!...[1]
W tej chwili Henryk zerwał się z miejsca, obie ręce jak do uścisku i pieszczoty ku Benjaminowi wyciągnął:
— Bracie mój! bracie! gdybyś ty miał matkę!... zawołał takim przejętym, takiej głębokiej prawdy wykrzykiem, że się jego echo o wszystkie nasze serca odbiło.
— Gdybym miał matkę! powtórzył Benjamin i także wstał z miejsca swojego, usta mu drżały, łza w oku błysnęła — gdybym miał matkę! O, pewnie, z potępienia wiekuistego tylko matka wybawić może...
— Więc słuchaj, powiem ci, Benjaminie, wszak wierzysz w ducha nieśmiertelność...

Ale Benjamin nie słuchał już — wolnym krokiem ku drzwiom postąpił i wyszedł «nie żegnany, nie żegnający» — a co się z nim później stało? próżno pytać. — Łysy Humboldt od owego wieczoru nigdy przy

  1. Fanarjoci, mieszkańcy greckiej dzielnicy Konstantynopola, zwanej Fanar.