Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

152

kobiercach pierwsze kroki swoje stawiać zaczęło to dziecię nadzwyczajne, które miało zajść tak daleko i zniknąć tak nagle».
Z gorzkim uśmiechem przeczytałem cały ten ustęp na kawałku wyrzuconej przez okno gazety: — Hrabia Benjamin, człowiek genjalny, domniemane jakieś serbskie czy wołoskie książątko, siedział wtedy pod murem gościnnego[1] domu — śnieg i wiatr na przemiany twarz jego smagały, a krew zamarzała na grubych szmatach, któremi nogi swoje obwinął — daleko mu jeszcze było do końca podróży — oh! daleko bardzo.


VI

Dopiero w samą wigilję Bożego Narodzenia zobaczyłem na płachcie śniegowej czerniejącą wioseczkę maleńką — krzyż się wznosił u rozstajnej drogi, z poza dworskich zabudowań niby palce olbrzymiej dłoni cztery topole niebo wskazywały — a na środku dziedzińca szkielet bezlistnej lipy sterczał samotny i nieruchomy. — Ja nie zapłakałem nawet — tylko mi coraz trudniej było nogi od ziemi odrywać i zbliżające stawiać kroki. — Sam przed sobą wydawałem się jako umarły — cieniem — żywiołem wrócony — tam, skąd niegdyś kształty i czas życia wziąłem. — Gdym wszedł na dziedziniec, psy okropnie szczekać najpierw, potem wyć zaczęły, a jednak nie zbliżył się i nie ukąsił mię żaden: — «Czują trupa» — pomyślałem sobie i wszedłem do sieni. — Za klamkę od pokoju ująć nie mogłem, nie śmiałem, padła na mnie wielka jakaś trwoga, jakiś wstyd dziecinny, kobiecy — byłbym chciał się pod ziemię schować, lecz w pokoju musiano wejście moje usłyszeć. — Nagle drzwi się uchyliły i w szczelinie światła ukazała się główka maleńka.

  1. Gościnnego domu, w znaczeniu gospody, zajezdnego domu.