Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

150

owinął we wszystkie pamiątki moje i byłbym przechował na dnie serca bez uszkodzenia, bez zmazy grobowej i byłbym ją kochał na wieki — i wtedy przypomniałem sobie te pierwsze prawie rzeczone do mnie słowa: Bóg kocha zniszczeniem i tajemnicą. Zrozumiałem je — łzy mi w oczach stanęły — Aspazja znikła z pamięci, został tylko żal niewymowny — rozpaczliwa ku przeszłości tęsknota — wydarcie się wszystkich władz ducha ku temu co już minęło!... Gdybym ja to miał, choć zniszczeniem i tajemnicą — tobym miał. — Na wyższy sylogizm nie mógł się wtedy zdobyć mój umysł. — Mieć jeszcze — mieć! — w te słowa zaklęły się zwroty wszystkich myśli moich a biedny nic już nie miałem. — Zrzuciłem mój ubiór bogaty, rozzułem nogi moje — wziąłem płaszcz tylko na ramiona i wyszedłem z naszego pałacu takim, jakim mię Aspazja przy drodze swojej spotkała. — Takim? — oh! nie — nie — nie takim wcale. Kiedym wielkie i puste choć zawsze światłem gorejące przechodził salony i kiedy weneckie zwierciadła ze wszech stron odbiły moją postać ciemną, wychudłą — złamaną, na podróżnym kiju wspartą, mnie wielka litość nad sobą samym zdjęła — czemu ja dzieckiem w rodzicielskim domu nie zostałem — czemu mię tak daleko od sióstr i braci wysłano? — czemu zły duch mojego konia w stronę jej zamku popędził? — czemu ona tam przypłynęła, gdzie ja byłbym skonał może w pierwszem szczęściu i w pierwszej boleści — skonał, niewinny, cichy — biały jak lilija, nim na nią kurz lub upał dnia skwarnego padnie? — Czemu ona nie odeszła, kiedy ja przeczuwałem wszystko i prosiłem — «zostaw mnie?» — Byłbym umarł, albo dotychczas byłbym jeszcze siadywał przy obrazie Cyprjana długiemi wieczorami po skończonej pracy — byłbym marzył, byłbym kochał — albo może... i przypomniałem sobie listy braci, ojca, matki... spuściłem wstydem okryte czoło, nie otarłem łez płynących — poszedłem dalej ciężką drogą moją. —