Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
137

dziobami kruków żarłocznych. Wysiadłam więc na ląd, rozpostarłam nad tobą tę którą widzisz zasłonę i gdy mi wypadło głowę twoją w głębszy cień jeszcze usunąć, wzięłam ją do rąk; a ty wtedy westchnąłeś i ożyłeś...
— To więc tak było tylko?...
— Tak, moje dziecko — lecz skądże nowe łzy w oczach?
— Z choroby i z żalu — nie pytaj mię pani...
— I owszem, ja chcę wszystko wiedzieć — wszystko i zawsze, no, przyznaj się chłopcze. Może się we mnie od owego wieczora szalenie pokochałeś, a widząc, żeś niekochany, chciałeś sobie życie odebrać?... ja ci tego za złe nie wezmę.
— Oh! Boże! Boże! jakież domysły okropne, jakaż spokojność kamienna... Nie, nie, Cyprjan skłamać musiał chyba.
— Któż to jest ów Cyprjan, którego już po raz drugi wspominasz?
— Cyprjan jest ten, co powiedział, co mi pokazał, że ty mię kochać będziesz...
— Dziwna rzecz, nie znam go wcale — a jednakże zaczekaj... kochać... kochać ciebie — oh! czy to ja nie tego szukałam właśnie...: kto wie? czemuż jabym cię kochać nie miała?
— Kobieto! nie powtarzaj słów takich, one zabijają, zabijają!...
— A toż dlaczego Benjaminie, jeśli prawdą będą? — i nagle słońce wszystkiemi promieniami zagrało po szklistości jej ciemno-zielonych oczu. — Jeśli prawdą będą, jeśli ja cię ukocham — ożyję zupełnie, nowem, czy też dawnem życiem — jeśli ci powiem: Wyczerpnęłam wszystkie zbytki, uciechy i szaleństwa, przerzuciłam karty ksiąg najmędrszych, mam i znam wszystko, ale mi świata zabrakło, a przypomniałam sobie o innym świecie, o szczęściu innem — więc chcę