Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
135

skiem, tak przytulić do łona swojego — bo on kazał i umarł.
— Cicho, cicho, znów ci gorączka wraca, a ja nie lubię maligny.
— Możebyś chciała tak szydzić i żartować ze mnie jak w owej nocy, piękna, czy pamiętasz ją? Oh, ja się niczem nie zrażę — ja żadnemu złemu już nie uwierzę nigdy — bo ty mię kochać będziesz — widzisz sama, jak wszystko się składa według myśli Cyprjana — ja cierpiałem — mnie śmierć zagrażała, a ty zstąpiłaś ku mnie, wzięłaś na ręce, życie przywołałaś ubiegłe. — Jakże ty mię kochać będziesz musiała, kiedy to się tak wielką miłością kocha tych, którym się dobrze czyni. — Wszak prawda, piękna moja! — chociażbyś serce wyrzuciła z swej piersi, choćbyś wszelkiemu zaprzeczyła uczuciu, — choćbyś wzgardą i nienawiścią na cały świat ten cisnęła — jeszcze, jeszcze wtedy kochaćbyś musiała tego, któryby w potrzebie wsparcie, w niebezpieczeństwie życie przyjął od ciebie. — Powiedz mi, żebyś go kochała — choć tylko na wrażenie przyjemne — na jedno słowo poczciwe, na jedną miłą pamiątkę. — Oh! powiedz mi, żebyś go kochała!...
Uśmiechnęła się, lecz jej wzrok obojętny, zimny, ledwo zdziwiony trochę, padł mi jak ołów na czoło.
— Chcesz koniecznie dobry uczynek wmówić we mnie, Benjaminie, rzekła prawie wesołym głosem, nie uda ci się — dość piękną jestem, bym się bez pożyczanych zasług obejść mogła. — Że tu jestem, że tobie przytomność wróciłam w tej chwili właśnie, gdy głowy twojej moje ręce dotknęły, wszystko to jest przypadkiem jedynie. — Sam osądź. — Zmęczyła mię już uczta, której początek widziałeś — trwała trzy dni i trzy noce. — Podróżni żegnali się, mijając mój zamek — strach padł na okolicę — bajeczne wieści po kraju się rozeszły. Ale, bo też prawda, że wielkie, bardzo wielkie obchodziłam święto... i na tem słowie umilkła przez chwilę... i zamyśliła się.