Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
133

uniosły mię tylko, nurt wody pchnął ku brzegowi, a czując pod ręką jakieś krzaki i zarośla, schwyciłem się ich z całą mocą, która mi została jeszcze.
Co ma być, to się stanie — wierzą Turcy i ja wierzę: nie uciekniesz przeznaczeniu. — Kiedy się po raz drugi ocknąłem, głowa moja złożona była na łonie kobiety, oczy moje patrzyły jakby jeszcze w chorobliwej gorączki rojeniach na jej piękną twarz ku mojej twarzy schyloną. — Biedne dziecię, mówiła, a tak słodko i tkliwie jakby matki głosem; — biedne dziecię, co tobie? czy ty doprawdy ubogi i nieszczęśliwy bardzo?
Na te słowa wróciło mi pojęcie życia z całą boleścią swoją i ze wszystkiemi radościami swojemi — okropna strata i najpiękniejsza nadzieja razem w zbudzone serce uderzyły — wydołać im nie mogłem — łkania pierś przepełniły — zasłoniłem twarz rękoma i rozpłakałem się rzewnemi łzami jak kobieta.
— Czegóż ty płaczesz, chłopcze? pytała mię ciągle — czyś słaby, przeziębły, czy żałujesz, żeś nie utonął?
— Nie, pani, ja tylko bardzo chory byłem — w gorączce musiałem z domu wybiec; nie wiem, jakim sposobem tutaj się dostałem, nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, skąd przy tobie?
— A czy poznajesz mnie?
— Oh! poznaję.
— I któż ja jestem?
— Ty jesteś... zatrzymałem się, bom nie mógł przypomnieć sobie, czy mi powiedziała kiedykolwiek nazwisko swoje, a strach mi było, żeby niedokładnej odpowiedzi za nowy objaw choroby nie wzięła. Wreszcie przyszły mi na myśl jej własne słowa, uśmiechnąłem się z poza łez moich i rzekłem: Ty jesteś piękną kobietą.
— Dobrą masz pamięć, Benjaminie, odpowiedziała wesoło, pójdź za to do łódki mojej, wrócimy razem na zamek.