Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
131

pocznę nieszczęśliwy? wtedy Aspazja się dowie — że ja smoka nie zabiłem — że ani jednej więcej książki od tego czasu nie przeczytałem, że nie mam tuniki, płaszcza, koturnów, i że leżę pod flanelową kołdrą. — Męczyłem się tą bojaźnią jak zmorą, któraby mi na żołądku usiadła — co ją zepchnąłem na chwilkę, to znów wracała upornie, zaledwie wstępowałem w wyłom ściany i opierałem głowię o kolana Aspazji, zaledwie ona cośkolwiek przemówiła do mnie, zaraz tak wypadało, że powinienem był wstać, chodzić, ruszać się, bo albo mnie wysyłała po Cyprjana, albo prosiła, żebym jej przeczytał moje wiersze, które na samem dnie ogromnego kufra leżały, albo kazała sobie przynosić wachlarze, ołówki, cyrkle, harmoniki, worki pereł i czcionek drukarskich, pęki rozkwitłej paproci i pęki rózg liktorskich[1] i smocze zęby z szczękami. — A ja biedny, skoro tylko jednym muskułem drgnąłem, zaraz się widziałem rozciągniętym na łóżku z tą przy nogach moich babą szkaradną, która coraz wyżej i głębiej falowała na swojej łódce, coraz groźniej głową swoją trzęsła. — Nakoniec przedsięwziąłem pokorą ją wzruszyć — zacząłem do niej mówić głosem tak cichym jak myśl, i prosiłem, zaklinałem, żeby mi wstać pozwoliła, żeby mi nieznacznie podała te ubiory, które dla mnie za murem w otwartym pokoju wiszą, ale stara wykrzywiła się piekielnie i odpowiedziała mi, dzięki Bogu, że równie cicho przynajmniej:

— Nie uciekniesz mi stąd, będę cię trzymała, póki ci włosy nie osiwieją i póki wszystkich zębów nie stracisz, przykryję cię niemiecką pierzyną, włożę ci białą szlafmycę na głowę i do samego końca nosa przystawię ci dwie ogromne pijawki. — Te pijawki, ta szlafmyca

  1. Liktorowie, straż, która kroczyła przed konsulami i dyktatorami w starożytnym Rzymie, niosąc topory, otoczone pękiem rózg, godło kary.