Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

116

Moje piersi miał. —
Mnie tak straszno, mnie tak ciemno,
Jakbyś ty nie była ze mną,
A był przy mnie grób. —

O ja nie chcę takich myśli,
O ja nie chcę cierpień takich,
Zawrót głowy mam. —
Precz, precz z niemi do szatana,
Ty mię kochasz, tyś kochana;
Z drogi, z drogi nam!

Jesteś moją — jam szczęśliwy —
Hej, muzyka! tańce! śpiewy!
Hej, kielichy i puhary!
Szampan, porto,[1] węgrzyn stary,
Niech zaszumią, niech popłyną!
Pijmy rozkosz — pijmy wino —
Bo czas biegnie a śmierć goni,
A czy będzie tam co po niej —
O to starych mnichów pytać!
Nam dziś tylko życie chwytać;
Nam dziś szaleć i ucztować;
Nam dziś pieścić i całować —
A kto chwilkę choć zmarnuje,
Wszystkich sił nie wycałuje:
Wszystkich beczek nie wytoczy,
Kto na wieki zamknie oczy,
Kiedy jeszcze mu zostanie
Niedopita kropla w dzbanie,
Albo z jego własnej winy,
Jeden uścisk u dziewczyny,
Jedna w sercu jeszcze chęć...,
Temu hańba! tego właśnie
Niechaj jasny piorun trzaśnie,
Niechaj porwie djabłów pięć!!!

Głośny wybuch śmiechu zakończył niby punktem to piekielne marnotrawstwo dowcipu i talentu. — Chciałem się znowu odezwać, lecz mnie uprzedził młodszy chłopczyk, ciągle dotychczas bez ruchu, jak porcelanowa figurka po prawej stronie mojej siedzący.

— A teraz szanowny słuchaczu, rzekł do mnie,

  1. porto — mocne hiszpańskie wino...