Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
69

Poczciwa siostra zaprzeczyła temu coprędzej — lecz Cyprjan nie chciał ustąpić.
— Z zupełną pewnością wyrokuję w tym względzie, mówił on, studjowałem jako malarz różne przemiany, różnych wrażeń i na różnych rysach — przysiąc wam mogę, że Benjamin okropnie zbrzydnie w nieszczęściu — bo jego twarz do odbijania samej tylko radości stworzona...
Oh! już co wtedy, to się sam za sobą ująłem.
— Radośną ją widzisz w tej chwili, rzekłem, może nawet dziecinną jeszcze, ale skąd tobie być prorokiem moich uczuć w chwilach odmiennych, mojej twarzy w niepewnej przyszłości? Więc ja tak słaby i wątły jestem? — a niedawno chwaliłeś piękność moję — jaką piękność? czy roślinną — według gatunku i koloru — zdrowia i czerstwości. — Ja myślałem, że mi z czoła za pierwszem spojrzeniem wyczytałeś wszystkie ducha tajemnice i dojrzawszy w nich własnej istoty odbicia — tem artystycznem słowem «piękny» powitałeś — a ty, jak teraz poznaję, tylko linję i farby miałeś na pamięci.
— Gniewaj się, gniewaj, dziecko moje, z uśmiechem na te wszystkie wyrzuty odpowiedział.
Ja się nie gniewałem, ale mi się okropnie smutno zrobiło.
— Cyprjanie, rzekłem po chwili — choćby się nawet miała ziścić twoja przepowiednia — mniejsza o to, ja śmiało nieszczęście do walki wyzywam, będę brzydszym, ale będę lepszym.
— W nieszczęściu?
— Tak jest! w nieszczęściu, kiedy spróbuję wszystkich sił moich, użyję wszystkich praw człowieczeństwa — bo walka z nieszczęściem jest najwyższem prawem — bo walka z nieszczęściem jest siłą najwyższą!
Coś ja podobno i więcej o tem mówiłem, lecz teraz słówka sobie nie przypominam nawet, a choćbym