Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gałęziach ptaszki strzepnąwszy rosę, kwiliły zaranne skargi, budził się wiatr na dzienne znoje...
Postąpiłem ku Żręckiemu. W milczeniu podał mi rękę. Ucałowałem dziwnie wzruszony.
Wtedy objął mię jak syna i położywszy mi dłoń swą na głowie, coś cicho szeptał...