Strona:Na Kosowem Polu 028.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hasła królewskie, rozlewając się po rosie daleko i szeroko, dotarły także do obozu Brankowicia. Ale jego żołnierze nie śpieszyli się, nie chwytali broni i nie biegli pod chorągwie. Czekali spokojnie na hasło swego wojewody. Już rozwinęły się siły bisurmańskie i hufce Łazarza i Obylicia w szeregi bojowe gotowe do walki, już wydawali naczelni wodzowie rozkazy, a Brankowić nie wzywał swoich ludzi do krwawéj roboty. Czyby tak twardo zasnął, że go bębny i rogi nie zdołały zbudzić?
Daremnie oglądał się król na prawe skrzydło, czekając na gotowość Brankowicia. Nikt się tam nie poruszał. A wierzchołki gór rozgorzały właśnie w pierwszym blasku wschodzącego słońca i w tym blasku złocistym mieniły się wyraźnie wojska Amurata, dotykające już piersiami Kosowego Pola. Nie było czasu do namysłu. Trzeba uderzyć natychmiast w sam środek wroga.
Zadudniły bębny, odezwały się rogi, pieśń wojenna trysnęła z tysięcy piersi.
— CHrystus z nami! — zawołał król i podniósł miecz.
— CHrystus z nami! — wtórowały jego hufce i runęły z miejsca.
Obylić, pochylony na koniu, śledził uważnie przebieg bitwy. Tak gęste chmury strzał posypały się z obu stron na walczących, iż zasłoniły słońce. Gdy rzęsisty deszcz świszczących pocisków ustał na