Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Egzemplarz upadł, bo przestał być potrzebny. Plastikowa płyta w ładnym pudełku została sprowadzona do roli gadżetu, na poziomie plakatu czy koszulki z nazwą zespołu. Fajnie to mieć, można powiesić na ścianie i czasem odkurzyć, ale wszyscy wiedzą, że nie jest to żaden kluczowy kanał dostępu do kultury. Fetysz egzemplarza umiera, i zabiera ze sobą do grobu przekonanie, które coraz trudniej komukolwiek wpoić, choć nie ustają starania — że pliki, które kopiujemy sobie z dysku na dysk, to właściwie to samo, co płyty w sklepie (tylko, oczywiście, bez płyt). „Dlaczego wytwarzacie nieautoryzowane egzemplarze naszych płyt w swoich niekontrolowanych fabrykach?” — zdają się pytać użytkowników rzecznicy „Legalnej kultury”. „Jakie egzemplarze, o czym wy mówicie?” — odpowiadają zdziwieni użytkownicy — „My niczego nie wytwarzamy, niczego nie zabieramy, przeciwnie — dzielimy się zawartością swoich dysków z innymi. Nie potrzebujemy waszych egzemplarzy, dziękujemy bardzo — za to chętnie pójdziemy na koncert”.
Historia się jakby powtarza. „Czego wy chcecie? Żeby tylko nie płacić za płytę, racjonalizujecie sobie zamach na fundamenty kultury” — mówią tradycjonaliści. „Czego wy chcecie? Czy nie widzicie, że wasz archaiczny model biznesowy przynosi dziś obiegowi kultury więcej szkody, niż pożytku?” — odpowiadają „dzieci sieci”. „Oni nic nie rozumieją” — myślą jedni i drudzy.
Dlatego — jakkolwiek (a może ponieważ) zdecydowanie identyfikuję się z „dziećmi sieci” — coś mi w manifeście Piotra Czerskiego zgrzyta, coś mi nie pasuje, kiedy czytam:
„Jesteśmy gotowi płacić, ale gigantyczny narzut nakładany przez dystrybutorów wydaje nam się czymś w oczywisty sposób nieprzystającym. Dlaczego mielibyśmy płacić za dystrybucję informacji, którą można błyskawicznie i perfekcyjnie skopiować, nie zmniejszając przy tym ani na jotę wartości oryginału? Jeżeli dostajemy samą tylko informację — chcemy, aby cena była do niej adekwatna. Możemy płacić więcej, ale chcemy otrzymać wówczas wartość dodatkową: ciekawe opakowanie, gadżet, wyższą jakość obrazu, możliwość rozpoczęcia oglądania tu i teraz, bez oczekiwania na pobranie pliku.”
Co to znaczy? Że przy trochę niższej cenie damy sobie z powrotem wmówić, że pliki na naszych dyskach to niewidzialne płyty pozabierane ze sklepowych półek? Narzekanie na wysokie ceny kultury to ślepa uliczka, bo fetysz egzemplarza nie jest kwestią ceny i nie wróci przy pierwszej obniżce. Owszem, możemy zapłacić za ładne pudełko z książeczką, za wspólne przeżycie, za wygodną usługę — ale za sam egzemplarz nie będziemy już płacili nigdy.



My, dzieci sieci: wokół manifestu31