Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poranna zorza rzuciła brzask szary
Po nad dalekie podolskie obszary,
Cisza w powietrzu, tylko ze zgliscz miasta
Z trzaskiem czasami czarny kłąb wyrasta,
I księżyc pobladł na ciemnym szafirze,
Na gruzach wału błyszczą armat spiże.

W zamku szmer słychać, coraz więcej gwarno,
Ze wszech stron ludzie do baszty się garną,
Pytają straży, gdzie wroga widziała?
Ci front szykują, ci skręcają działa,
Biegną kobiety, tulą dzieci drżące,
I znowu stają i patrzą milczące;
Na wschodzie mała rumieni się chmurka;
W tem zajęczała w wieży sygnaturka.

I wszystko pędem do kaplicy bieży,
Gdzie Bogu kornym pokłonem uderzy,