Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uciekły branki w nocy, kazał tropić,
A stróżów w Dniestrze za karę potopić.
Krew dziś popłynie, ale gdzie? i czyja?
A basza często spojrzeniem zabija.

Klasnął w dłoń basza, pochylili czoła,
Spieszą, on Mur-zę tatarskiego woła;
Mur-zę dziś rano wyprawił na zwiady:
Ile tam jeszcze giaurów do zagłady?
On radby wszystkich zniszczył w jednej chwili!
Mur-za przystąpił, pokornie się chyli,
W duszy przeklina nieszczęścia godziny,
Stoi przed panem jak zbrodniarz, bez winy.

Basza go pyta: «Czy daleko wrogi?
Hej! czy do Lwowa już nam wolne drogi?»
Mur-za mu do stóp pada jak trup blady.
«Władco! twym sługom Ałłah dziś nie rady,
Azrael stępił ostrze twojej broni,
Ledwieśmy uszli niewiernych pogoni!»
Wściekłością baszy zakipiało oko...
«O! jakże Ałłah rani mię głęboko!