Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śniade ich lica, w oczach zaś się świeci,
Chciwi jak wilcy, w trwodze małe dzieci,
Srodzy zwycięzcy; a gdy bój przebyli
Gotowi podnieść rokosz każdej chwili,
Gdyby nie buńczuk, co z namiotu Baszy
Błyszcząc, i ptactwo i janczarów straszy
Bo dłoń groźnego Baszy Nurydana
Ma firman, stryczek i szablę Sułtana.

Na adamaszkach, pod cieniem poddasza,
Siadł przy namiocie siwobrody Basza.
U stóp mu Arab tęskne dumy śpiewa,
I kadzielnica fjołków woń rozlewa,
Z boków służalce i horda siepaczy,
Patrzą czy Basza skinąć im nie raczy,
Opodal obóz, dalej Dniestr i góry,
A Basza siedzi smutny i ponury;
Ani poglądnie na służalców grono,
Ani posłucha dumę ulubioną...
W namiętnej duszy tli straszne żarzewie,
Niewolnik blednie, bo dziś Basza w gniewie,