Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bój wiodą dziko te krwawe straszydła,
Z przyłbic lśnią kity, a od ramion skrzydła.

Uskoczył kozak, pogląda z daleka,
Strzela i zda się, sam na padu czeka,
Lecz Rożniatowski powstrzymuje konia;
A kiedy dymy uleciały z błonia,
Dziwno kozactwu... «Taka garstka mała!
Ha! czy szalona?.. czy zapamiętała?..
A choćby przy nich był szatan z Budziaku,
Toż wszystkich w jednym pomieścić kołpaku!»
Znowu jak wicher zerwali się razem,
Wpadli i kruszą żelazo żelazem.

Legli pancerni, Rożniatowski pada..
Ha! już na ołtarz puszcza się gromada,
Na strzał już tylko, ołtarz i naczynie
Krwią niewinnego księdza wnet opłynie!
W tem mnich się zwraca z krzyżem zbawiciela,
Błogosławieństwo poległym udziela,