Strona:Mieczysław Bierzyński - Kancelista.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teckiego? Po co się żenił? był ojcem? czemu?...» »Nie, to oszaleć można!« i, jak winowajca, pragnął przynajmniej oddalić chwilę wyznania.
— Tak... dziś jej nie powiem — myślał, wracając do domu; może do jutra jakoś się ułoży.
Nie tak to jednak łatwo ukryć nieszczęście przed okiem kobiety: zaledwie wszedł do domu i żona nań spojrzała, już wiedziała o wszystkiem.
Zwolna zbliżyła się do męża.
— Stało się, Józiu — mówiła, patrząc mu w oczy. — Cóż robić! nie twoja przecież to wina! Nie smuć się tylko; widzisz, ja jestem zupełnie spokojna... — I przytuliła do piersi męża, aby ukryć łzy, których powstrzymać nie mogła.
Po milczącym obiedzie zaczęto radzić. Bartnicki przez czas jakiś, jako spadły z etatu, miał pobierać pół pensyi, coś około 1500 złotych. Z przeszłości został im niewielki zapasik, chowany na czarną godzinę, — było więc za co w pierwszej chwili ręce zahaczyć; ale pół pensyi nie wystarczało nawet na skromne utrzymanie, a zapasik mógł się prędko wyczerpać.
— Znajdę jakie zajęcie...
— Dałby Bóg! — mówiła żona. — Choć teraz będzie trudno: tylu ludzi bez pracy.
— Musimy oszczędzać...
I zaprowadzono oszczędności: odprawiono sługę, zaczęto rachować się z każdym groszem, odmawiano sobie najmniejszej przyjemności. Bartnicka zapracowywała się w domu, przy dzieciach, przy kominie, gdy mąż jej biegał i szukał zajęcia, łudząc się ciągle nadzieją lepszego jutra. Ob-