Strona:Mieczysław Bierzyński - Kancelista.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to wstawał i wlókł się do biura, gdzie go czekała robota.
— Znowu was wczoraj nie było — mówił na powitanie pan sekretarz — trzeba coś zrobić, bo tak dalej...
— Ja też chciałem prosić o urlop.
— Urlop? — powtórzył — nie wiem: roboty dużo, sam pan wiesz o tem.
Po dwudniowych trudnościach Bartnicki otrzymał urlop na trzy tygodnie. Wszystko niby się dobrze składało, sekretarz tylko, wręczając mu urlop, przebąknął coś pod nosem, że, gdyby się choroba przedłużała... »No, postaraj się pan być zdrów na termin: dwadzieścia jeden dni, to przecież dosyć...« kończył już wyraźnie i odszedł, zawołany przez prezesa.
Bartnicki ledwie żyw powrócił do domu.
Choroba jego zaczęła się jakoś w początkach miesiąca i trwała już ze trzy tygodnie, gdy nadszedł pierwszy. Położenie Bartnickich niewielkiej dotychczas uległo zmianie: w biurze wypłacono mu całkowite dwadzieścia jeden rubli; adwokat odesłał mu także miesięczną płacę, choć pan Józef zaledwie kilka razy był w kancelaryi. Przy pieniądzach był bilet wizytowy, na którym w kilku słowach pan mecenas donosił, iż miejsce Bartnickiego objął kto inny. «Nie weźmiesz mi pan tego za złe — pisał — ale robota u mnie nie może czekać. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia«.
Nic więcej, — a jednak tych słów kilku starczyło, aby Bartnicki narazie oniemiał. Czuł, że się czego innego spodziewać nie miał prawa, uzna-