Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomnianą pieśnią szczęścia. Ile szarpiących wzruszeń budziły w nim te same kreski! ile w takiej zamkniętej kopercie taiło się rozkosznych udręk wówczas, gdy świat dla niego zamykał się w zaczarowanym kręgu tej kobiety!
Boże! jakże on szalał za nią! jak bardzo był w mocy jej niewysłowionego czaru — i jakże go wyrafinowanie dręczyć umiała!
Wzdrygnął się na to wspomnienie. To nigdy wrócić nie może. Nie istnieją dla niego Dalile. Zbyt wyrósł i zmężniał duchowo przez czyny własne. Dziś kobieta dla niego — to deser, wety, zabawka, tyle niemal co dobre cygaro lub butelka dobrego wina po męskim, bojowym trudzie.
Z tych rozmyślań i wspomnień wyłoniła się przed nim, jak żywa, ta jedyna — jak mu się długo zdawało — i ta niezdobyta nigdy. Potężną falą wezbrało w nim nagle pragnienie: ujrzeć ją i wziąć brutalnie, po żołniersku, na ukojenie długich mąk tęsknoty, jako zapłatę za udręki, za młodą miłość, za wiecznie zawodzone wołanie ku niej.
Ruchem stanowczym rozdarł kopertę. Jak rzucone jej wyzwanie — mignęła mu myśl:
— Jeśli to znowu osiem stronnic psychologicznych dociekań, to rzucam w ogień odrazu!
Na prostej ćwiartce widniało tylko słów kilka, które odrazu odbiły się w jego mózgu, jak na fotograficznej kliszy: