Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tną i wyrafinowaną. Nęci ją tytuł „narodowego bohatera“. Wieczna kabotynka! Zawrzała w nim wściekłość i coś podobnego do nienawiści. Gdzie teraz miejsce dla takich kobiet. Wściekły pęd dziejowej wichury powinien je zmieść, jak zeschłe płatki kwiatu! Gdzie dziś miejsce na egzotyczne przerafinowanie, na potworne pielęgnowanie własnego „ja“? W wizji przedziwnie wyrazistej, stanęła przed nim taka, jak ją natchnęła ostatnia jej przedwojenna fantazja: Salambo! Przepaska na włosach koloru dojrzałego kasztana, łańcuszki, brzęczące u rasowych wysmukłych nóg, szata prosta ogarnia miękko, pieszczotliwie jej przecudne, strzeliste kształty... Te oczy przymrużone, czające się i mądre i te wąskie wargi z uśmieszkiem okrutnym... I do tego tło wyszukane jej buduaru w dziwacznym asyryjskim stylu i przedziwny zapach, nad skombinowaniem którego trawiła godziny...
Błyskawiczne zestawienie przeżytych w ciągu tych lat czterech dziejów — i znów porwała go wściekłość i jakiś śmiech litosny. Do kroćset piorunów! jakież to teraz dalekie, nikłe, drobne, zagubione, jakby w perspektywie niezmiernie dalekiej...
Z koperty zwykłej, prostej, bez dawnych wyszukanych barw i form, czerniły się ku niemu litery jego nazwiska, kreślone dziwacznem, śpiczastem pismem. Jakże je znał!... odgadywał każde załamanie, każdą kreskę i witał się z niemi, jak z za-