Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ożenić się z panią Marjetą; Giżycki chciał parsknąć śmiechem, ale wobec jasnych oczu córki, zawstydził się, jak to często bywało, i odpowiedział łowiąc powagę, która mu wciąż uciekała:
— Nie myślę się żenić z panią Marjetą, bo nie chcę ci dawać macochy...
— Ach! jakiś ty dobry! Ty się dla mnie poświęcasz, złoty, kochany! Ale słuchaj, ja także dla ciebie zrobię poświęcenie. Ja cię uwolnię od rywala.
— Co ty pleciesz?
— Nie udawaj, że nie wiesz! No, przecież pan Jur... pan Korecki! — Rozumiesz?
Korecki! — To nazwisko miał wbite w pamięć jak bolesną drzazgę! Skąd na tych „dzikich polach“ kresowych biorą się tacy chłopcy, bujni jak rasowe rumaki, śmigli jak młode świerki, z oczami pieszczotliwemi, jak u kobiety, i z łobuzerskiemi uśmiechami? A nadewszystko, po co tu przyjeżdżają i plączą statecznym i wyrobionym ludziom ich rachuby? Wszystko szło tak dobrze, forteca oblegana z całą strategiczną finezją poddać się miała lada chwila, rozkoszny finał mądrze prowadzonego flirtu wisiał już w powietrzu, jak kuszący miraż, mający się lada chwila zamienić w rzeczywistość uroczą, gdy przyniosło licho do zakładu Chramca tego syna stepów...
Taki młokos! nie wyrobione to, surowy jeszcze materjał, nie zna się na żadnych subtelnościach, nie