Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bolszewickie patrole rzadkie były wzdłuż granicy. Omijał je zresztą starannie, zbadawszy wprzód miejsca ich postoju. Znał tę całą leśną okolicę tak, że mógłby iść z zamkniętemi oczyma. Wybierał gąszcze nieprzebyte, leśne bagienka, ścieżynki znane tylko leśnym zwierzętom. Przyjaźnie szumiały nad nim znajome drzewa boru.
Gdy się wydostał na przestrzeń otwartą — przystanął naraz, jak trafiony kulą, a potem zaczął biec.
Otwierała się przed nim wspaniała topolowa aleja, która wiodła prosto do domu. U jej wylotu stała kapliczka gotycka, otoczona bzami. Przez łuki strzeliste wybitych okien widniała duża figura Chrystusa rozpiętego na krzyżu. Kapliczkę tę postawił dziad Karola. Zwykł był krzyżem leżeć przed nią, gdy tylko trwoga jaka zawisła nad rodziną. Teraz Karol przypadł do niej, tulił się do murów zimnych, opierał o nie czoło.
I naraz z tej pamiątki rodzinnej, z miejsca, skąd tyle gorących a bliskich mu serc — słało swe modły do Boga, wstąpił w niego duch niezłomny. Poczuł się prawym dziedzicem tej ziemi, uprawianej tyle wieków z miłością przez ludzi jego krwi. Nie potrzebował przekradać się, jak złodziej, był u siebie.
Z uniesieniem szczęścia szedł szeroką wspaniałą aleją, wzrokiem pieścił kształt każdego drze-