Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

największe w świecie umiłowanie, czuł ogromne poczucie krzywdy tak, jak się czuje głuchy i nieustanny ból zadanej rany — lecz już nie zadawał sobie pytania: Za co? i w imię czego? — Być może, że do bezwładu woli i myśli przyczyniało się zmęczenie lat, spędzonych na wojaczce. Spełnił swój obowiązek, bronił tej ziemi mocą nieustraszoną, uczynił to, co było w ludzkiej możliwości. A że się wszystko obróciło przeciwko jego najgorętszym pragnieniom, cierpiał z poczuciem rozpaczliwej niemocy.
Przyszła noc ciemna i duszna, spowita w chmury, które zakrywały gwiazdy, jedna z tych tajemniczych nocy świętojańskich, w których cieniach spełniają się cuda i czary. Lipy roztaczały niezrównaną woń, kuszącą mirażem upojeń słodkich i nigdy niedoścignionych. Z nadrzecznych łąk, jego łąk, płynęła falami nagłemi woń siana, jak wieści z innych światów. Błękitne światełka świętojańskich robaczków zapałały się i gasły, ciche nawoływania miłosne.
Karol w głębokiej tajemnicy przed gospodarzem swoim, przybrany w łapcie i siermięgę, przedzierał się leśnym ostępem — do domu. — Nie mógł dłużej panować nad nieprzepartem pragnieniem: pójść, spojrzeć — i wrócić — z drogim obrazem w źrenicach i w duszy.