Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spoglądała przez to okno na rozkoszne rozkwitanie starych drzew w nowem słońcu, z głęboką tęsknotą i dojmującym żalem. Wiosenne cuda spełniały się w jej oczach, szły jedna po drugiej wszystkie fazy uroczej ewolucji, misterja miłości i szczęścia — a ona stała wiecznie na uboczu, w smętnej roli samotnego widza. Przecie i jej się należą gody życia, tak jak każdemu Bożemu stworzeniu! i przyjdą oto, tem piękniejsze, że długo oczekiwane.
Cieszyła się, że pomimo uroczej pory, — Nałęczów pusty, w willi jej niema jeszcze letników. Będą we dwoje, a długim ich gawędom listownym przybędzie czar żywego słowa. Zespolenie ducha i ciepło obecności, też są przecie rzeczy wymarzone! Istna bajka, która się ziści.
Cień zasłonił złote potoki słońca. Postać młoda i jasna — przechyliła się przez okno od ogrodu, Anna z pewną niechęcią spojrzała na „bawidełko“. Tak nazywała bratowę swoją, dziwnie jej obcą duchem i wychowaniem. Ale wnet zawstydziła się tej niechęci. Stach, jadąc na wojnę, jej wyłącznej opiece oddał swoje „kochane maleństwo“ i mieszkała odtąd u niej; nudząc się śmiertelnie i zatruwając tą bezczynną nudą skupione życie Anny.
Hela zajrzała do pokoju.
— Jak tu ładnie urządziłaś! jak ty umiesz o wszystkiem pomyśleć! Papier przygotowany na