Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyjechałem nazajutrz. Czułem, że nie będę w stanie spotkać się z Marjolą.
Nie widziałem już jej odtąd nigdy. Wkrótce wybuchnęła wojna i cała rodzina wujostwa przed przyjściem Niemców wyjechała do Rosji. Nie miałem potem o nich wiadomości. Porucznik umilkł, zdjął czapkę i przesunął ręką po czole. Wśród ciszy, która zapanowała, wpadł głos derkacza od łąk osnutych mgłą. Niebo pociemniało na kolor granatu i gwiazdy zabłysnęły blado-złotemi punktami. Tysiące światełek jaśniejszych i ciemniejszych zapłonęło wśród gęstwi parku i ogrodów. Noc, krótka, ciepła, pełna tchnień wonnych i utajonego życia — ogarnęła ziemię.
— Jeżeli po pańskiej historji nie zasnę dziś, — przemówiła pierwsza panna Halina, to dlatego, że majaczyć mi będzie w myślach nie ten biedny chłopiec z przestrzeloną skronią, ale tajemnicza Marjola i jej zielone oczy.