Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wienie: chłopak szczery, jak złoto, serdeczny, pełen porywów, z temperamentem bogatym i młodzieńczym, który wrzał w nim jak lawa, a obok ta piękna Wodnica czy Rusałka, nieujęta, nieuchwytna, spokojna, poprawna, odgrodzona od świata jakby taflą nieprzeniknioną i przezroczystą. Wszelkie pozory szczęścia — a w istocie wyrafinowane duchowe tortury... Bronek trapił się wewnętrznie, szalał, wybuchał, w końcu zaczął niknąć w oczach. Ona pozostawała zawsze spokojną, chłodną, poprawną, bez zarzutu. Cień nie zmącił nigdy jej twarzy. W oczach nie powstał wyraz niepokoju, smutku czy szczęścia. Niezmącona pogoda i spokój lodowej powłoki. Kochałem się w niej sam rozpaczną i głęboko ukrytą miłością, a miałem dziką ochotę męczyć ją, maltretować, aby tylko wyprowadzić z tej wiecznej rozwagi, która bardziej mogła do szału doprowadzić, niż wszelkie wybuchy.
Co pomiędzy nimi zaszło ostatecznie, tegośmy się nigdy nie mieli dowiedzieć. Pewnego dnia Bronek wyjechał jak szalony, nie żegnając się z nikim, nie zawoławszy o swe konie. Pognał gdzieś piechotą, bez czapki. Marjola zeszła na kolację bez pierścionka zaręczynowego na palcu i spokojnie oświadczyła, że Bronek więcej nie wróci. Pytać ją o wydarzenia było rzeczą daremną. Rodzice zmartwili się bardzo, bo Bronka kochaliśmy wszyscy, ale w ogólnem przekonaniu była to