Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty moje światło!... powiedział cicho, opierając głowę na jej łonie ruchem dziecięcym i ufnym.
Juljusz, stojąc przy oknie, czuł znak krwi na swych wargach przyciętych zębami. Chciał uciekać, wyrwać się z niesamowitego koła splątanych uczuć.
Lecz wnet opętał go i obezwładnił potężny czar; bo z pod palców muzyka rozbrzmiała pieśń namiętności, niewysłowiona w słodyczy, piękna ponad miarę ludzkiego odczuwania. Wszystkie najsubtelniejsze struny uczucia i zmysłów rozegrały się do wtóru. Pachnąca noc podwoiła swą ciszę, zamarła w słuchaniu. I wśród natężonego skupienia rozśpiewał się dialog odwieczny. Mówiło do siebie dwoje poprzez zagładę, poprzez zatratę, poprzez rozpacz cudzą dążących ku sobie. Przestwór wypełnił się ich wołaniem, pragnieniem i tęsknotą. A przed tą potęgą nieprzemożoną rozwiewało się wszystko, jak nikła mgła. I w pustce brzmiała tylko pieśń miłosna, pieśń nad pieśniami, cud ludzkiego istnienia.
Helena podniosła spuszczoną głowę: oczy jej odrazu spotkały oczy Juljusza i już żadna moc nie była zdolna rozewrzeć skutych źrenic. Wszelkie słowa stały się zbędne: mówiły tylko dźwięki czarowne i nieubłagane.
Przebrzmiały. A wówczas zapadła cisza tak głęboka, jaka zwykła nastawać po rzeczach wiel-