Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił się głęboko przed majestatem jej bólu.
— Pułkownik mnie wydelegował... zaczął.
Przerwała mu gorączkowo.
— Ja wiem... Niech pan mi da to wszystko...
Z nagłym przypływem sił, nerwowo brała z rąk jego wręczone przedmioty,
— Co więcej? co więcej? — pytała głosem, który zamierał z trwogi.
— To już wszystko, powiedział z ukłonem.
Nie zwracając na niego uwagi, przerzucała drżącemi palcami papiery. Pieniądze niecierpliwie odrzuciła. Znalazła fotografję jedną, potem drugą. Jęk — wnet stłumiony — wydarł się z jej piersi.
— Nic więcej? spytała, a pierś falowała, jak po ciężkim biegu.
— Nic więcej, odpowiedział stanowczo.
Po raz pierwszy podniosła na niego oczy. Ulitował się ich bezbrzeżnej męce.
— Proszę mi opowiedzieć wszystko... prosiła.
Lecz zanim mówić zaczął, zarzuciła go gorączkowemi pytaniami, które same cisnęły się jej na usta. Zrozumiał, że dniem i nocą kołaczą w jej głowie, że wije się pod ich straszliwą wagą, że doprowadzają ją do skraju obłędu. Odpowiadał oględnie, unikając wszystkiego, nad czem później pracować może wyobraźnia; czuł, że jedno nieostrożne powiedzenie rozpętać może rozpacz, która