Strona:Michał Siedlecki - Państwa zwierzęce.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Przed kilkunastu laty wybrałem się w Tatry pod przewodnictwem nieodżałowanej pamięci Klimka Bachledy, by podpatrywać życie świstaków. Przed świtem pogodnego sierpniowego dnia posuwaliśmy się jak najostrożniej ku kotlince około Hinczowych Stawów; skradaliśmy się bez rozmowy, stąpając jaknajciszej, przypadając czasem do ziemi lub kryjąc się za głazy, aż wreszcie udało nam się dojść do dobrze Klimkowi znanego miejsca, gdzie poza małą wyniosłością gruntu pasła się gromadka świstaków. Na dużym kamieniu stał stary samiec; raz wraz podnosił głowę a wyciągnąwszy szyję węszył wokoło i wpatrywał się w okolicę bystremi oczkami; upewniwszy się o bezpieczeństwie, pochylał się, ucinał szybko w najbliższem otoczeniu parę kęsów trawy i znów podnosił się w słupka, badając okolicę jakby stróż i opiekun gromady. A dalej, na trawiastym upłazku wrzała praca rodzinna; kilka starszych zwierząt znosiło do jamy pęczki suchej trawy, potrzebnej na zimową podściółkę; młode pasły się ruszając szybko ogromnymi siekaczami a co chwila któreś z nich podnosiło się na tylnych łapkach i przepatrywało okolicę. Jakaś starsza samiczka pracowała koło nory, grzebiąc ziemię i co jakiś czas za-