Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy robisz pan nam jeszcze jaką nadzieję?
— Niestety, pani, żadnej — chora jutra nie doczeka.
Hrabina skrzywiła twarz, i zasłoniła się ręką. Wstyd jej było, że ta bolesna nowina nie powaliła jej z nóg, nie odjęła życia. Wyrzut ją szarpał, że z takim spokojem usłyszała wyrok śmierci swej matki, jakby obcej osoby. Przelękła się samej siebie.
— Boże! — rzekła — ja siebie nie poznaję, zdaje mi się, że mogłabym chodzić teraz wśród konających bez łzy w oku, bez boleści w sercu. Doktorze! to straszna choroba. Ja dawniej nie byłam taką.
Doktór popatrzył ze współczuciem na mękę młodej kobiety i westchnął.
— Doktorze! czemu ja nie mogę kochać mojej matki tak, jakbym powinna, jakbym chciała?
— Czemu? — ludzkie serca łączy nić wzajemnej miłości; kto tę nić zrywa, przy tym wina. Można przywyknąć do obojętności, jak do sybirskiego mrozu.
— O! to okropna jest ta zima serca.
— Chciałaś pani powiedzieć: zima jednego z tysiąca uczuć, bo serce żyje i kocha,