Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gi, puściła chłodno rękę córki i obojętnie rzekła:
— Weź robotę i siądź przy oknie; a dla pana L. proszę być grzeczną.
Niedługo zaturkotał na mostku lekki koczyk hrabiego, Zosieńka ścierpła. Koczyk szybko nawrócił przed ganek, hrabia zgrabnie wyskoczył z niego i za kilka chwil był już w salonie.
Wymuskany, wyświeżony, jakby z mód wycięty, z wyuczoną elegancją skłonił się obu paniom. Pani Konstancja przywitała go z grzeczną powagą, Zosia z wymuszonym uśmiechem i trwożliwem spojrzeniem.
— A gdzie pan Alfred?
— Mój mąż przy gospodarstwie; ale niezadługo nadejdzie. Proszę siadać.
I zaczęła się rozmowa o wszystkiem i o niczem. Pan hrabia był wymowny, wiele widział, wiele przeżył, więc mu treści nie brakło w rozmowie. Paryż, Londyn, postęp, cywilizacja jak sztuczne ognie strzelały z ust hrabiego; potem rozpowiadał o swoich nudach na wisi, użalał się nad paniami i t. d. Pani Konstancja była zachwycona jego rozmową. Zosia, zagadywana przez hrabiego, odpowiadała krótko, nieśmiało; matka pa-