Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

igrały się jak wzburzone wody, i po nich szalonym wirem kołowali tanecznicy.
Na kanapie jedna ze starszych dam lornetowała zapalczywie tańczących. Niestety! ona należała już do osób, których nie proszono do walca, lubo jej na chęciach nie zbywało. Przy tej pani siedział weteran-poeta, z lisim wzrokiem, siwiejącemi faworytami.
— Czy uważa pani — zagadnął lornetującą damę — w jakich kłopotach pani Konstancja? Męża nie ma i nikt mężczyzn nie przyjmuje.
— Słyszałam, że chory.
— Różne są choroby, pani dobrodziejko, — rzekł uśmiechając się domyślnie.
— Ależ okrutny jesteś, panie Śmietanka, z twemi domysłami, pani Konstancja jest wzorem żon.
— A pani nią nie jesteś?
Pani lornetującej rozczulił się okazały podbródek i ze słodkim wyrzutem spojrzała na poetę. Mąż jej grał w tej chwili w karty.
— Czy pani uważasz — zagadnęła ją w tej chwili jedna z dam, kąsająca bigotka — czy uważasz pani, jak hrabia L. ustawicznie ściga Zosię, ustawicznie z nią tańczy... jak to brzydko, jak to bez taktu!...