Strona:Michał Bałucki - Za późno.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

salonu, każ oleandry poustawiać koło okien, ja idę do Adama na chwilkę, niedługo wrócę.
W niebieskim pokoiku biała lampa oświecała łóżeczko dziecięcia. Dziecko rzucało się w niespokojnym śnie po łóżeczku; — piastunka drzemała. Weszła pani Konstancja szumiąc suknią, nachyliła się nad łóżeczkiem. Gorączkowy rumieniec dzieciny, niespokojny sen, spieczone usta zaniepokoiły panią Konstancję; te nieme usta dzieciny czyniły jej najcięższy wyrzut, wymawiały najboleśniejszą skargę. Uczuła, że jest złą matką.
— Czy doktór nie przyjechał jeszcze? — spytała piastunki.
— Nie, jaśnie pani!
Matka zapomniała o toalecie i siadła przy dziecku.
Wtem na dziedzińcu zaturkotały powozy, pani Konstancja opamiętała się.
— Zawołaj panny służącej i czuwajcie — rzekła i poszła witać gości.
A pan Alfred? — Pan Alfred chodził długo rozgorączkowany po ogrodzie, aż chłód wieczoru letniego, spokój natury uspokoiły go. Dawniej nie w cienistych ulicach ogrodu szukał pan Alfred spokoju, pocieszenia po burzach małżeńskich: w szalonych grach