Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednak oni, czy nie słyszeli, czy udawali, że nie słyszą, pogardliwem milczeniem odpowiadali na zaczepki, co nas do irytacyi doprowadzało. Szczególniej gniewała nas harda mina młodego; który przechodził koło nas z nosem tak zadartym, jakby to był co najmniej królewicz jaki; nawet spojrzeć na nas nigdy nie raczył.
Raz jednak zauważyliśmy ze zdziwieniem, że ów panicz wracał do domu z miną nie tak napuszoną i pewną siebie, jak zawsze; był widocznie czemś mocno wzruszony i niespokojny; a kiedy Julek, podług swego zwyczaju, zawołał za nim: dziad pański, obejrzał się nagle, jakby go kto gwałtownie szarpnął ztyłu, twarz jego różowa i delikatna zapłonęła naraz szkarłatem, poruszył się, jakby chciał rzucić się na Julka, ale coś go wstrzymało, zakrył tylko twarz rękoma i pobiegł szybko na górę.
W jakiś czas potem przyszedł ojciec jego; był także czegoś mocno wzruszony, bo się trząsł cały, jak w febrze, a twarz miał bladą, trupio bladą. Dziecinna ciekawość pociągnęła nas za staruszkiem aż na schody. Niezadługo usłyszeliśmy pomiędzy ojcem i synem żywą rozmowę, z których tylko pojedyńcze słowa nas dobiegały. Ojciec z początku gniewał się i łajał, potem nakłaniał syna do czegoś, wreszcie prosił nawet; ale ten na wszystko odpowiadał albo uporczywem milczeniem, albo krótkiem: nie, nigdy.
— Dla własnego szczęścia twego, dla mnie powinieneś to zrobić — prosił ojciec.
— Nie, nigdy — odrzekł syn — dosyć tego upokorzenia. Nie ja jego, ale on mnie przeprosić winien za to, Taka hańba, Boże, Boże!.
Tu głos syna rozmięknął od płaczu, którym wybuchnął nagle. Potem słyszeliśmy jak coś sztuknęło o podłogę, niby kolana, i głos syna rzewny, pokorny dał się słyszeć:
— Na Boga, ojcze, dość tego upokorzenia — potrafimy pracować — niewiele nam potrzeba.
I długo w podobnym tonie mówił, na co stary swoim cichym a dosadnym głosem odrzekł: