Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jasna pani mnie wołała? — odezwał się sługa po chwili.
— A, jesteś? Słuchaj, czy stróż nocny nie czuwa już więcéj w ogrodzie?
— Owszem, każdéj nocy.
— Pod oknami salonu i pod mojemi oknami są w śniegu wydeptane stopy ludzkie, widocznie jakiś zły człowiek podkrada się do pałacu. Potrzeba, aby stróż lepiej czuwał; jeżeli potrzeba, dać mu ludzi do pomocy.
Służący się skłonił.
— Idź i poproś pana pułkownika do śniadania.
Po odejściu służącego, stanęła przed zwierciadłem — przejrzała się w niém od stóp do głowy, poprawiła włosów i weszła do jadalnego pokoju, gdzie na nią już czekał pułkownik. Usiedli przy małym stoliku, na którym błyszczała elegancka zastawa do herbaty. Irreoltema nalewała herbatę, pułkownik pożerał oczami jéj piękność.
— O! jakaś ty piękna!...
Dotknął się ustami jéj ręki, w któréj trzymała czajnik.
— Sparzysz się pan.
— Chyba od blasku twoich oczów.
— Zamykam je więc.
To mówiąc, zakryła różowemi powiekami brylantowe ócz swoich połyski i stała tak chwilkę jak posąg bez oczów, uśmiechnięta lekkim uśmiechem, od którego drżały jéj wargi.
Pułkownikowi krew uderzyła do twarzy, zerwał się, przyskoczył ku niéj i objął ramieniem jéj kibić. Odtrąciła go, odrzuciła w tył z gwałtownością, jakiéj się nie spodziewał, wyprostowała się dumnie, oczy jéj rzucały pioruny.
— Co to ma znaczyć, pułkowniku?
Słowa i wzrok targnęły jak cugle rozszalałego ko-