Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma taką cudną żonę i kocha go.
— Wyście ją panie widzieli?
— Widziałem.
— I nie przestraszyła was piękność téj kobiety?
— Gdym patrzał na nią, pomyślałem sobie, że nie chciałbym, aby moja Paulinka była do méj podobną.
— A więc widzicie. Ja gdy patrzę na nią, to mi się zdaje, że czart pożyczył sobie twarzy najpiękniejszego z aniołów, by wodzić ludzi na pokuszenie.
— Któż ona jest?
— Córka jakiejś Francuzicy, staréj guwernantki. Mój pan poznał ją na Jasnéj-Górze w kaplicy — tam ją widywał w żałobie po matce modlącą się często, rozgorzał ku niéj bardzo, i nie zważając na rady familii ożenił się, bo familja nie życzyła sobie tego związku. By więc uniknąć, zajść nieprzyjemnych, wyjechał ze stron rodzinnych i kupił tę wieś, wybudował pałac i tu osiadł.
— Antoni — odezwał się głos w sieni.
Służący porwał z pośpiechem świecę i wyszedł z pokoju. —
Irreoltema i brat odprowadzali odjeżdżającego.
— Więc Edwardzie — odezwała się małżonka wsparta na jego ramieniu — nie wolno wiedzieć tajemnicy twojego odjazdu? —
— Mówię ci, moja droga, że tym listem wzywają mnie do Warszawy.
— Czy listu widzieć nie wolno?
— Dla czegoś go ciekawa?
— Bo on zawiera więcéj niż ty mi powiedziałeś.
— Być może, dowiesz się reszty za moim powrotem.
To mówiąc, wdziewał na siebie paltot.