Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jém łóżku wzruszony, gładził mnie po włosach i mówił:
— Ty teraz mój druch, tyś mi ocalił Iwanka mojego. Skaż, co ja dla ciebie mam zrobić. Ty będzież porucznikiem, będziesz miał chresty.
Wstrząsnąłem głową i powiedziałem:
— Wolności, powrotu do kraju.
I byłem wolny; jeszcze nie zupełnie wyleczyłem się, a już napierałem się, by mi pozwolono wracać. I wróciłem — i cóż ztąd?
— Nie mówcie tak panie — odrzekł Antoni. — Kogo Bóg tak szczęśliwie ocalił, ten musi być jeszcze potrzebnym na tym świecie. Kto wie, jakie was jeszcze szczęście czeka. Bóg jest wszechmocny. To mówiąc, wziął w rękę opłatek i podał go żołnierzowi.
— Życzę wam panie, by wam Bóg ziścił wasze nadzieje.
— Amen. I ja tobie również.
Antoni się uśmiechnął smutnie.
— Moja rodzina już w grobie, tam ja z nią pokładłem moje nadzieje.
Silne szarpnięcie dzwonka przerwało dalszą rozmowę. Antoni wyszedł — długi czas widać go nie było. Żołnierz chodził po pokoju, potém stanął przy oknie i zapatrzył się w ogród.
Światła zamigotały przed balkonem — zadzwoniły sanki — psy zaszczekały przy bramie.
— Co to jest? — spytał żołnierz wchodzącego sługę.
— Pan mój odjeżdża do Warszawy.
— Dziś? — teraz?
— A teraz. Dobry ten nasz pan, ale dziwak wielki. Szczególniéj od jakiegoś czasu zmienił się dziwnie. — Może i nie bez przyczyny, bo nie jest jakoś szczęśliwy w pożyciu małżeńskiém. Ot i cały sekret.