Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie ujrzał; była spokojna, mile uśmiechnięta. To go uspokoiło. Podczas wieczerzy jednak pilnie ich uważał. Pułkownik siedział po jednéj stronie stołu — mąż po drugiéj, a Irreoltema w środku pomiędzy nimi. Naprzeciw Edwarda wisiało duże zwierciadło w ten sposób, że mógł w niém widzieć w całości postacie żony i brata. Zauważył, że pułkownikowi w rękach zabielił się pod stołem przez chwilę jakiś papier, że nieśmiało i powoli wyciągał ten papier w stronę, gdzie siedziała Irreoltema, że dotknął nim jéj atłasowéj sukni. Irreoltema wtedy drgnęła lekko i spojrzała na męża, oczy ich spotkały się.
— Co tobie jest Edwardzie, zmieniłeś się tak strasznie. —
W téj chwili pułkownik cofnął rękę z kartką.
— Co mi jest? Nic, mały atak do głowy.
— Pójdę przyrządzić ci lekarstwo.
Wstała pospiesznie unikając jego strasznego spojrzenia; wychodząc rzuciła okiem w lustro i domyśliła się wszystkiego.
Po jéj odejściu jakiś czas trwało milczenie, przerwał je Konrad, któremu ono ciężyć zaczynało.
— Dobrą i troskliwą masz żonę — kocha cię.
— Czy tak sądzisz? — Chciałbym, żeby tak było; bo ja ją tak kocham, że gdyby kiedykolwiek przyszło mi ją utracić, nie przeżyłbym tego.
— Młodość jéj zapowiada ci, że ją nie prędko stracisz.
— Ale piękność jéj wznieca obawę moją.
— Dziwaczne przypuszczenia.
— Dziwaczne?
— Dziwaczne i o ile mi się zdaje, niesłuszne.
— Czy tak myślisz? O przekonaj mnie, zaręcz mi słowem, że niesłuszne.