Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegł po znajomego doktora. Opowiedział mu cały stan rzeczy, nie miał bowiem potrzeby taić się przed nim, gdyż ten równie należał do tajnego związku narodowego. Doktór po zbadaniu chorego uspokoił jego obawę, mówiąc, że sen ów jest właśnie zbawieniem dla starca, że prócz silnego osłabienia, innych skutków to mieć nie będzie; dlatego trzeba będzie chronić potém starca od wszelkich gwałtownych wzruszeń i wzmacniać jego siły stosowném pożywieniem.
Trzy całe doby trwał ten ciężki, uporczywy sen starca; przez ten czas nieznajomy otaczał go prawie synowskiém staraniem, nie odstępując prawie od jego łóżka; a jeżeli zmuszony potrzebą wychodził na miasto, zostawiał zwykle kartkę przy łóżku chorego, aby tenże gdy się przebudzi, nie zostawał długo w niepewności, co się z nim dzieje i gdzie się znajduje. Trzeciego dnia kiedy nocą wrócił do mieszkania, zastał starca siedzącego już na łóżku; staruszek przeciągnął się, aż stawy wszystkie zachrupotały, potém zaspanemi oczami począł rozglądać się w koło siebie, wreszcie zwiesił głowę na piersi, wsparł się łokciem o łóżko i rzekł:
— Czuję się mocno słabym.
— To przejdzie. Doktór mnie uspokoił w tym względzie — ten długi sen ochronił cię od choroby.
— Czy ja długo spałem?
— Trzy dni i trzy noce.
— Trzy dni i trzy noce? Więc to już trzy dni minęły od téj chwili? Czy policja nie wpadła jeszcze na trop?
— I nie wpadnie wcale — komisarz nas nie wydał.
Staruszek rozśmiał się ironicznie.
— O nieboszczyków byłem spokojny.
— On żyje.