Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czoło starca pofałdowało się zmarszczkami, usta przedłużyły się — stulił ramionami i mówił daléj:
— Za co? To była moja ręka, moja własność. Tę rękę oddała mi przy ołtarzu — Nie, to nie ręka, to żmija, co kąsa. O! biegnie za mną — precz! precz! — zasłonił się rękami i począł nogą kopać, potém w przestrachu chwycił nieznajomego za ramiona i zawołał: uciekajmy!...
— Co panu jest? Przyjdź do siebie — mówił tenże, objąwszy starca w pół i usiłując go uspokoić. — Co panu jest?
Starzec opamiętał się, spojrzał na wołającego, potém na około siebie, usiłował zebrać zmysły i pamięć. Ale równocześnie z powrotem przytomności nastąpiło osłabienie; starzeć bezsilny, bezwładny upadł na ręce towarzysza i szepnął: jestem śpiący.
Nieznajomy dociągnął go do łóżka, rozebrał i położył — a sam zajął się gorliwie zatarciem śladów, któreby ich zdradzić mogły. Wyprał ze krwi ubranie starca, swoje zaś wyniósł pod strych do jakiéjś schówki. Od czasu do czasu zaglądał na starca, czy nie potrzebuje jego pomocy. Już pociemniało na dworze, staruszek nie przebudził się jeszcze. Nieznajomy ubrał się, zapalił małą latarkę i zabierał się do wyjścia; pierwéj jednak zbliżył się do staruszka. Staruszek spał mocno, oddech jego był ciężki, ale równy, usta otwarte — a pot kroplisty świecił na twarzy. Nieznajomy postawił przy nim zapaloną świecę, napisał ołówkiem kilka słów na karteczce i wyszedł na miasto.
Jakież było jego zdumienie i przerażenie, kiedy w pierwszéj cukierni, do któréj wstąpił dowiedział się, że komisarz żyje. Uderzenia sztyletu nieprawną kierowane ręką pokaleczyły go tylko, nie zadając żadnéj szkodliwéj rany. Niebezpieczeństwo więc wróciło znowu i to powiększone;