Strona:Michał Bałucki. Szkic literacki.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy tylko ci winni, co pną się na górę narodu? Czy ci u spodu biali, rozanieleni? I odpowiedział sobie, że grzechy nie chodzą jeno po szlachcie, ale po ludziach. Poszukał grzeszników i znalazł ich moc wielką śród mieszczan, śród ludu, za kantorem kupieckim (Padechorski), w młodéj inteligencyi (Jan w „Byle wyżéj“), za warsztatem szewskim (Baryłkiewicz), w szynkowniach (Żelazny) i t. d. Tylko, że tu lepiéj patrzył, lepiéj spostrzegał, kurtyny mu się odsłaniały, zbierał modele żywe, realne, to téż i ludzie tu prawdziwsi i prawdziwsze ich grzechy.
To téź sprawia, że chociaż Bałuckiego nazywają mieszczańskim pisarzem, nikt może lepszéj od niego na mieszczańskie grzechy nie napisał satyry. To, co o szlachcie wyczytać można, jest przesadne, nienaturalne, zmanierowane, a więc nie zaszkodzi ani nie pomoże, bo nie przekona; ale mieszczaństwo schwytane na gorącym uczynku, studyowane z natury, więc obrazy przemawiają, przykuwają do siebie i pozwalają nazwać Bałuckiego satyrykiem mieszczańsko-ludowych śmieszności i błędów. Dość wspomnieć ten znakomity typ mieszczanina w panu Walentym (Polowanie na męża), który dotąd zagorzałym jest demokratą,