W jakiś czas potym zrobiło się rzeczywiście bardzo zimno, biały mróz pokrywał rano drzewa, a później spadł śnieg i nakrył białym płaszczem ziemię. Sikorki przeraziły się strasznie. Nie wiedziały, co teraz począć. Skakały z drzewa na drzewo i oglądały się za kimś, ktoby im wskazał drogę na owo południe. Zamyślały teraz pociągnąć za krewniakami, ale napróżno — nikt nie umiał ich objaśnić. Latały więc, jak bez rozumu po lesie, skakały z gałęzi na gałąź — bez ładu i celu. Nie było dziupli w drzewie, ni gniazda wiewiórki, gdzieby nie wlazła jakaś sikorka i nie pytała, czy to tu jest południe, a nie otrzymawszy odpowiedzi — zostawała, gdyż tam jakoś cieplej jej się wydawało.
W czasie tym przechodził znowu poseł od matki-Troski, wysłany przez nią na daleką północ. Zaczepiły go sikorki, ale on im nic nowego powiedzieć nie mógł. Przypomniał im tylko, że w swoim czasie przynosił on wszystkim ptaszkom jednakową wiadomość, ale one słuchać nie chciały i nawet nazwały swych krewniaków „szaleńcami“. Dodał jeszcze, że znając matkę-Troskę, może napewno sikorkom powiedzieć, że będą musiały cały ten śnieg przetrzymać, i to nietylko teraz, ale każdego roku, bo co rok przychodzić tu będzie ciężka zima. Ra-
Strona:Matka cyranka.pdf/26
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.