Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 20 1918.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znany świat. Powiadam ci, wszystko tam inaczej... zresztą niniejsza, nie mogę się zapuszczać w szczegóły. Dość, żem jechał z Bombaju drogą lądową na Hajderabad, Madras, a potem statkiem przez cieśninę ceylońską do Colombo.
Prze cały czas wydawało mi się, że śnię rozkosznie. Byłem żywcem uniesiony do raju. Tyle mego, com zobaczył wówczas, bo w Colombo czekali już inni uczestnicy ekspedycyi naukowej i odrazu zaczęła się praca bardzo specyalna, bardzo mozolna, nie pozwalająca na żadne romanse. Praca umysłowa w tych regionach wyczerpuje Europejczyka okropnie. Zbladłem, jak ściana, schudłem, jak szkielet, nawet popijać nie mogłem uczciwie. Życie mi zbrzydło.
Razu pewnego ujrzałem olbrzymi afisz przyklejony na deskach jakiejś budy. Produkował się fakir, a afisz zapowiadał cuda. Poszedłem i istotnie przez cały czas wydawało mi się, żem opuścił ziemię i został przeniesiony na planetę, gdzie panują zgoła inne prawa natury. Pośród wielu rzeczy, których opis zająłby nam tydzień czasu najmniej, ujrzałem jedną, która zadecydowała o mojem życiu!
— Aż tak? — zawołałem.
— Tak jest... słuchaj! Fakir wsadził w mały napełniony ziemią wazonik niebieski, stojący na wzorzystym dywaniku, ziarnko ryżu. Ziarnko to przedtem miałem w ręku, jak i inni widzowie, więc wiem, że było to ziarnko ryżu w łupinie, całkiem suche i twarde.
Fakir uczynił ręką ruch okrężny. Widzowie rozstąpili się.
Mały chłopiec wziął szklankę, nalał czystej wody, pokazał wszystkim, że jest to tylko woda i wlał ją powoli do wazonika. Potem oświadczył łamaną angielszczyzną, że widzom nie wolno patrzyć w oczy fakirowi, ale ciągle tylko na wazonik. Spojrzenie w oczy fakira miało być niebezpieczne, jego zdaniem.
Fakir stał wyprostowany, z rękami skrzyżowanemi na piersiach i patrzył na wazonik!
Mimo zakazu spojrzałem w jego oczy, ale odwróciłem szybko głowę. Błyszczały żółto, nieprzyjemnie.
Szmer się rozległ w audytoryum.
Chłopiec dał znak milczenia.
Ujrzałem cud. Ponad brunatną powierzchnię ziemi wychylił się maleńki, jasno zielony kiełek.
Mimowoli zerknąłem ku fakirowi i zatoczyłem się wstecz.
Oczy jego promieniowały zielone smugi światła.
Uczułem, że dotknięcie jednego takiego promienia mogło doprowadzić do rzeczy strasznych.
Ponowny szmer.
Kiełek urósł i wznosił się teraz w oczach w górę. W górnej części odróżnić można było zgrunie, przyszły kłos. Rósł ciągle, z kłosa wysunęły się wąsy, a samo zgrubienie przeszło w podłużny kształt. Nagle odchyliły się w prawo i lewo, przy każdym wąsie, torebki nasion. Za chwilę okryte były kwiatami, jeszcze chwila, a z kłosa posypały się na dywanik ziarna ryżu.
Przysłoniłem oczy dłonią i trwożnie, poprzez palce spojrzałem w twarz fakira.
Promienie jego oczu były głęboko szafirowe, koloru kobaltu.
Uczułem zawrót.
Zwróciłem się szybko do wyjścia. W głowie miałem zamęt straszliwy.
Ale tłum zwarty nie przepuszczał.
— Nie wychodzić! Nie wychodzić! — szeptano. — Jeszcze nie koniec!
Powtórzyła się ta sama historya. Podawano z rąk do rąk ziarnko ryżu, potem fakir zasadził je do świeżej ziemi.
Podczas tych przygotowań Anglicy rozchwytali po wysokich cenach ziarnka i słomę.
Chłopiec zbierał pieniądze do brudnej sakiewki z kociej skóry.
Fakir stanął w poprzedniej pozycyi.
Postanowiłem patrzyć nań mimo wszystko.
Nieznacznie przysłoniłem oczy czarnymi okularami, położyłem na tem jeszcze chustkę od nosa.
Ale nie mogłem i tak znieść tego spojrzenia. Oczy zwolna zaczęły błyszczeć żółto, połysk rósł, przechodził w jasną zieleń, potem już był nie do zniesienia. Krew rzucała się w arteryach, biło serce, gardło ściskał kurcz spazmatyczny.
— Dont luke here! — powiedział ktoś obok.
— Silence! — szepnęły głosy.
Zamknąłem oczy.
Otwarłem je jednak znowu.
Promienie stały się seledynowe, potem błękitne... wreszcie straciły swą przeraźność... jakby siła ich omdlała, i przeszły w szarawy ton kobaltu.
Kręciło mi się w głowie. Ktoś podparł mnie ramieniem. Czułem straszliwe pragnienienie.
Tymczasem wrzawa się rozległa.
— Voila du froment! — powiedział jakiś głos obok mnie.
Kolega z ekspedycyi naukowej podał mi ziarnko.
— Jakto pszenica? — powiedziałem. — Przecież zasadził ryż.
— W tem właśnie sztuka! — zaśmiał się Francuz. — Przemiana gatunku! Co pan o tem sądzi? Patrzyłem dobrze. Niema śladu oszustwa! Ale chodźmy popić! Tu na Wschodzie ciągle się pije, już tak i widać kismet!
— Sprzedaj mi pan to ziarnko! — prosiłem.